Niczym echo, cały czas powracają do mnie słowa, które słyszałam w kontekście Laboratoriów Przyszłości o tym, że za realizację programu w szkole powinni być odpowiedzialni liderzy edukacji. Jest w tym jakiś sens - lider edukacji to zwykle osoba aktywna, lubiąca wyzwania, odpowiedzialna i pracowita. Zapewne w każdej szkole jest taki lider. Problem w tym, że w przeciętnej szkole taki lider jest jeden, góra dwóch. A Laboratoria Przyszłości to przecież nie jedyny program, który realizuje szkoła...
Jeśli w waszej szkole jest inaczej - gratuluję. Placówki, które znam z autopsji albo z opowieści znajomych, mają zdecydowany niedobór liderów. Oznacza to zatem, że lider edukacji staje się odpowiedzialny za kilka rzeczy w szkole. A kiedy pojawia się kolejne wyzwanie, dyrektor zazwyczaj jest skłonny oddać je w ręce osoby sprawdzonej, której może zaufać. Wniosek jest taki, że jeśli ktoś jest pracowity i solidnie wywiązuje się ze swoich obowiązków, to - w nagrodę (sic!) - przydzielane mu są kolejne zadania. Z punktu widzenia dyrektora jest to logiczne, gdyż dyrektor woli przekazać zadanie osobie, która zapewne się z niego wywiąże i zrobi to dobrze. Z punktu widzenia pracownika, do pewnego momentu jest to wyróżnienie, ponieważ czuje zaufanie przełożonego. Dobrze, jeśli idzie za tym zwiększony dodatek motywacyjny (co nie zawsze jest takie oczywiste, gdyż w wielu szkołach dodatek motywacyjny przydzielany jest z urzędu wszystkim po równo). Istnieje jednak pewna granica. W którymś momencie lider może mieć na swoich barkach tak dużo, że traci motywację i jest zmęczony, a poczucie niesprawiedliwości w porównaniu z koleżankami i kolegami, którzy robią niewiele poza prowadzeniem lekcji, staje się nieznośne.
Nic dziwnego, że coraz więcej nauczycieli czuje wypalenie zawodowe i myśli o zmianie pracy. Do tego dochodzi jeszcze wiele innych problemów takich, jak zmiany w prawie oświatowym, niska pensja, roszczeniowość rodziców, brak zgody organów prowadzących na zatrudnianie nauczycieli wspomagających czy na dodatkowe godziny w ramach pomocy psychologiczno-pedagogicznej, chociaż rośnie liczba dzieci, które tej pomocy potrzebują.
Przenieśmy się teraz na grunt klasy. Czy tam przypadkiem nie zdarza się to samo? Jeśli klasa ma wyznaczone zadanie, np. przygotować wystąpienie na szkolne obchody jakiegoś święta, to czy nauczyciel nie ma pokusy, aby odpowiedzialnym uczynić przewodniczącego klasy albo osobę, która zawsze solidnie podchodzi do tematu i zapewne stanie na wysokości zadania? Niestety, zbyt często okazuje się, że wyznaczony lider musi sam wykonać zadanie, gdyż albo źle rozdzielił obowiązki, albo inni nie wykonali przydzielonych im zadań, a silne poczucie obowiązku nie pozwala liderowi zrezygnować.
Czy da się to zorganizować inaczej? Jako nauczycielowi łatwiej jest mi pisać o uczniach. Tu widzę kilka rozwiązań. Po pierwsze, możemy nauczyć naszych uczniów pracować w zespołach. Wtedy lider jest tym, który jedynie czuwa nad przebiegiem procesu, ale pracuje każdy członek grupy. Oczywiście, to nie przychodzi samo - wymaga dużo ćwiczeń, ale przecież współpraca jest jedną z najważniejszych kompetencji i zakładam, że jest kształtowana od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Po drugie, czy na pewno w klasie jest tylko jeden lider? Może inni jeszcze się nie ujawnili, może nawet sami nie są tego świadomi, bo klasowy lider od kilku lat nie dał im szansy się wykazać? Spróbujmy przydzielać odpowiedzialne zadania także innym uczniom, ale nie zostawiajmy ich z tym samych. Możemy poświęcić im nieco więcej czasu i pomóc im zaplanować działania, aby czuli, że mają wsparcie i wiedzieli, co robić. Możemy na bieżąco monitorować postępy ich pracy, przypominać i pomagać im rozwiązywać problemy. Dzięki temu rozwiną nowe umiejętności, a może sami będą zaskoczeni faktem, że im się udało. A jeśli mimo naszej pomocy nie uda im się, trudno - świat się nie zawali. Trzeba z pokorą wyciągnąć wnioski na przyszłość. Trzecia opcja jest taka, że nauczyciel nie wyznacza jednego lidera, tylko przydziela różnym uczniom poszczególne zadania, przy czym "przydziela" nie oznacza, że to nauczyciel sam wyznacza, jakie te zadania są i kto ma się czym zająć - wszystko powinno być przedyskutowane i ustalone razem.
To tylko kilka możliwości działania, jest ich dużo więcej i myślę, że wielu z was dobrze je zna. Dlaczego zatem nie przenieść tego na grunt nauczycieli? Przecież za dane zadanie nie musi być odpowiedzialny jeden lider, ale np. zespół wyznaczony przez dyrektora. Jeśli dyrektor nie może być pewien, że dana grupa sobie poradzi, może ich wspomóc - ustalić wspólne spotkanie, pomóc im rozdzielić zadania i wyznaczyć terminy, a potem monitorować postępy pracy. Dyrektor może też prosić o wykonanie konkretnych zadań różne osoby - niekoniecznie z zaskoczenia na posiedzeniu rady pedagogicznej, ale po wcześniejszej rozmowie indywidualnej i zapewnieniu, że wyznaczona osoba uzyska wszelkie potrzebne jej wsparcie. Opieka nad danym programem może być też rozdzielona na wiele osób, np. w przypadku Laboratoriów Przyszłości jedna osoba może odpowiadać za druk 3D, inna za zdjęcia i filmy, a jeszcze inna za mikrokontrolery, pracownię techniczną czy kulinarną. Wtedy jest większa szansa, że mając zawężoną dziedzinę, nauczyciel może stać się specjalistą i wspierać innych w wykorzystaniu danego sprzętu. Natomiast lider, który ma się zająć wszystkim, nie będzie w stanie nauczyć się i pilnować wykorzystania każdego urządzenia.
Od kilku lat przestaje mi się podobać określenie "lider edukacji". Mam wrażenie, że jest ono zdecydowanie nadużywane. W rezultacie liderzy edukacji powoli odchodzą z zawodu. Kto w takim razie zostaje?
Notka o autorce: Ewa Przybysz-Gardyza - nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej i języka angielskiego w szkole podstawowej. Ambasador Programu eTwinning; należy do społeczności Superbelfrzy RP; koordynator warsztatów językowych TEIP oraz projektu Erasmus+; pasjonatka nowych technologii; autorka bloga: dlanauczycieli.blogspot.com, w którym ukazał się niniejszy artykuł; ciągle się uczy i poszukuje sposobów na ulepszanie szkoły.